Niemcy prężnie rozwijają odnawialne źródła energii i wytwarzają z nich już blisko jedną trzecią energii elektrycznej. Pamiętajmy jednak, że są też liderami niechlubnego rankingu – europejskich trucicieli klimatycznych. Z brunatnego i czarnego paliwa produkują dziś 40 proc. energii elektrycznej.
Udział węgla w ich miksie energetycznym systematycznie spada. W przyszłym roku Niemcy zamkną ostatnie dwie kopalnie węgla kamiennego. Pojawił się nawet pomysł, aby uczcić ten fakt towarzyskim meczem piłki nożnej: reprezentacja Polski miałaby zagrać przeciwko połączonym siłom Zagłębia Ruhry: Borussii Dortmund i Schalke 04.
Zamknięcie kopalni węgla kamiennego nie oznacza jednak końca węgla w Niemczech. Nasi zachodni sąsiedzi importują co roku kilkadziesiąt milionów ton tego surowca. Nadal są też największym w Europie producentem węgla brunatnego.
Angela Merkel w kampanii wyborczej unikała tematu odchodzenia od węgla. Teraz musi się z nim wreszcie zmierzyć. O szybką transformację energetyczną zaapelował do Merkel biznes: ponad 50 dużych niemieckich firm zatrudniających łącznie ponad 400 tysięcy osób. Na odejście od węgla do 2030 roku naciskają też Zieloni – potencjalni koalicjanci CDU-CSU. Po wczorajszej wizycie na szczycie COP23 w Bonn, kanclerz Merkel udała się prosto do Berlina na rozmowy o “jamajskiej” koalicji: CDU/CSU-FDP-Zieloni. W stolicy Niemiec przywita ją dziś demonstracja domagająca się końca spalania węgla.
Po nieodpowiedzialnej zapowiedzi Donalda Trumpa o wyprowadzeniu Stanów Zjednoczonych z porozumienia klimatycznego, kanclerz Niemiec jest kreowana na liderkę wolnego świata. Tyle że wczoraj, przemawiając w Bonn, Merkel przegapiła szansę na pokazanie prawdziwego przywództwa. Słowa o zaufaniu i wiarygodności bez jasnej deklaracji o transformacji energetycznej wydają się puste. Nie da się przewodzić światu w walce ze zmianami klimatu i jednocześnie spalać setki milionów ton węgla rocznie. Pora, żeby Angela Merkel wyprowadziła Niemcy z tego klimatycznego rozkroku i w pełni zasłużyła na miano liderki.