Wyprzedaże nieustannie bombardują Twój feed, ceny ubrań są niższe niż kiedykolwiek, a gdy kończą się promocje… zaczynają się wyrzuty sumienia. Segregujesz rzeczy na stosy: do kontenera, do sprzedania, do PSZOK-u i przeklinasz się w duchu, bo widzisz, że leży przed Tobą niemała sumka. Brzmi znajomo?
Branża mody doskonale zna ten schemat i wie, jak skutecznie go wykorzystać. Za każdym kliknięciem „dodaj do koszyka” kryje się coś więcej niż tylko chwilowa przyjemność – to część ogromnej machiny, która napędza emisje CO₂, zużycie i zanieczyszczenie wody i górę odpadów, od plastikowych mikrowłókien wypłukiwanych w pralkach po wysypiska tekstyliów w Ghanie czy Chile.
Dobra wiadomość? Da się z tym walczyć, ale najpierw trzeba zrozumieć, jak działa ten system.
Świadomość i mechanizmy psychologiczne
Zaczyna się niewinnie, siadasz na kanapie i dajesz sobie 20 minut na scrollowanie instagrama. Kasia na wakacjach na Krecie, „-30% do północy”, przepis na sernik baskijski z pistacjami, „ostatnie sztuki” w ten sposób co druga, trzecia grafika to zaproszenie do skorzystania z „niepowtarzalnej okazji”. Poziom Twojego FOMO (ang. fear of missing out) rośnie.
To nie przypadek – marki i platformy testują tysiące wariantów komunikatów, kolorów i układów, by zwiększyć impuls zakupowy i skrócić czas decyzji. Do tego dochodzą mikrokolekcje pojawiające się już nie co sezon a co kilka dni. Efekt? Ubrania nosimy znacznie krócej niż dekadę temu, a produkcja odzieży tylko między 2000 a 2015 rokiem podwoiła się. Szacunki sprzed niemal dekady mówiły już o 100 miliardach sztuk odzieży rocznie, a od tamtego czasu na rynek weszli nowi gracze, producenci ultrataniej, jednorazowej mody jak Boohoo czy Shein, którzy narzucili nowe trudne do wyobrażenia tempo i skalę.

W efekcie powstaje paradoks pełnej szafy. Produkcja przekracza nasze realne potrzeby, a ubrania – coraz tańsze i łatwo dostępne – tracą nie tylko swoją wartość materialną, ale też znaczeniową, przez co przestajemy je postrzegać jako coś trwałego czy wartego naprawy. Branża z kolei usprawiedliwia nadprodukcję, powołując się na „popyt” ze strony konsumentów.
Tymczasem to nie popyt wymusza podaż, lecz podaż kreuje popyt, pompując kolejne kolekcje i mikrotrendy, które mają utrzymać maszyny w ruchu.
Gdzie w tym wszystkim klimat?
Program Środowiskowy ONZ szacuje, że branża mody odpowiada za 2-10% globalnych emisji gazów cieplarnianych, a udział ten stale rośnie wraz z zapotrzebowaniem na poliester.
Plastik gra tu pierwsze skrzypce. Około połowa materiałów wykorzystywanych w przemyśle modowym to tworzywa sztuczne, głównie poliester z ropy i gazu. Każda nowa kolekcja oznacza kolejne tony ropy wydobywanej, transportowanej i przetwarzanej w tkaniny, które po krótkim czasie użytkowania stają się odpadem. W 2019 roku na świecie wyprodukowano około 92 milionów ton tekstylnych śmieci. Większość z tych tkanin nie nadaje się do recyklingu, a ich rozkład zajmuje dziesiątki, jeśli nie setki lat.

Jednym z najbardziej dramatycznych przykładów, destrukcyjnego wpływu włókien syntetycznych na środowisko jest… pranie. Każdego roku pół miliona ton mikrowłókien przedostaje się z pralek do rzek i oceanów. To równowartość około pięćdziesięciu miliardów plastikowych butelek rozdrobnionych i wypłukanych do środowiska. Włókna te unoszą się w wodzie, osiadają w glebie, trafiają do powietrza, które wdychamy, a także do żywności. Już dziś wiadomo, że mikroplastik obecny jest w ludzkiej krwi, płucach, a nawet w mleku matki, a o skutkach na nasze zdrowie tego podstępnego materiału nadal wiemy badzo niewiele.
Marki odzieżowe skrzętnie ukrywają twarde dane dotyczące wolumenów produkcji i stanów magazynowych a ten brak transparentności pozwala utrzymywać iluzję, że problem nie jest aż tak poważny. Zamiast tego łatwiej mówić o „zielonych kolekcjach” i „recyklingu”, niż przyznać, że co roku powstają dziesiątki miliardów nowych ubrań, z których ogromna część nigdy nawet nie trafi do konsumentów.
„Zielona kolekcja” czyli jak działa greenwashing
Kiedy krytyka branży modowej staje się zbyt głośna, marki błyskawicznie odpowiadają. Zaczynają mówić językiem „zrównoważonego rozwoju”, prezentują specjalne kolekcje „Conscious”, „Eco” czy „Sustainable”, uruchamiają programy zbiórki ubrań i chwalą się nowymi technologiami recyklingu.
Na pierwszy rzut oka wygląda to jak zmiana. W rzeczywistości w większości przypadków mamy do czynienia z greenwashingiem. Firmy mogą mówić o recyklingu, o nowych materiałach czy o „przedłużaniu życia ubrań”, ale jednocześnie wprowadzają tysiące nowych produktów dziennie. Co roku świat generuje 92 mln ton odpadów tekstylnych, jednocześnie tylko 8% włókien wykorzystywanych do produkcji tekstyliów w 2023 r. pochodziło z recyklingu.

Co więc robią producenci odzieży? Dużo łatwiej i taniej jest po prostu spalić nadmiar albo sprzedać go za bezcen, by zniknął z pola widzenia. Śledztwa dziennikarzy śledczych z brytyjskiego medium Unearthed wspieranych przez Greenpeace wykazały między innymi, że odzież znanych marek, takich jak Nike czy Ralph Lauren, była spalana w piecach w Kambodży. W praktyce oznacza to chmury toksycznego, czarnego dymu i choroby układu oddechowego wśród pracowników.
Kiedy marki przekierowują naszą uwagę na pozornych działaniach, politycy i konsumenci odnoszą wrażenie, że branża „już coś robi”. W efekcie rośnie przyzwolenie na status quo – miliardy nowych ubrań rocznie, które wciąż powstają z przetworzonej ropy, w warunkach pracy dalekich od zrównoważonych. Dlatego tak ważne jest aby modowi giganci mieli obowiązek rzetelnego raportowania informacji na temat emisji, przejrzyste łańcuchy dostaw i ograniczenie wolumenów produkcji.
Dopóki firmy nie będą rozliczane z tego, ile naprawdę produkują i spalają, każda “zielona kampania” pozostanie tylko dobrze zaprojektowną taktyką marketingową.
Co naprawdę działa
Wśród marketingowego szumu i obietnic „zielonej rewolucji” łatwo zapomnieć, że istnieją już rozwiązania, które wcale nie wymagają cudownych technologii. Nie opierają się na nowym logotypie z liściem, ale na starych, sprawdzonych zasadach, które gościły w domach naszych babć i które można sprowadzić do kilku prostych kroków.
Redukuj – mniej produkować, mniej kupować
To najskuteczniejsza dźwignia zmian. Każda kolekcja, która nie powstanie, to emisje, które nie zaistniały, i odpady, które nigdy nie trafią na wysypisko. Redukcja oznacza zarówno ograniczenie nadprodukcji po stronie firm, jak i bardziej świadome decyzje po stronie konsumentów: rzadziej, lepiej i z planem. Zmianę we własnym domu można zacząć od pytania: czy naprawdę tego potrzebuję?
Użyj ponownie – wydłuż życie ubrań, które już masz
Naprawa, dopasowanie, pielęgnacja – to działania, które kiedyś były oczywistością. Badania pokazują, że przedłużenie życia jednej rzeczy o zaledwie 9 miesięcy może zmniejszyć jej ślad węglowy, wodny i odpadowy o około 20% (a w niektórych analizach nawet o 30%). To ogromny efekt przy minimalnym wysiłku i żadna aplikacja zakupowa nie zaoferuje Ci nic równie skutecznego.
Oddaj – drugi obieg i współdzielenie
Im dłużej ubrania krążą, tym rzadziej musimy produkować nowe. Wymiany, komisy, wypożyczalnie i platformy C2C (consumer-to-consumer) dają im drugie życie, tworząc nową kulturę odpowiedzialnej mody. Każdy sweter sprzedany lub wymieniony to realne ograniczenie popytu na kolejną fabryczną nowość.
Wybieraj mądrze – lepsze materiały i projektowanie pod trwałość
Kiedy już kupujesz, wybieraj rzeczy, które będą służyć długo. Postaw na monomateriały, które łatwiej poddać recyklingowi, trwałe wykończenia i takie detale, które umożliwiają naprawę. To nie zamiennik redukcji, ale jej naturalne uzupełnienie – im dłużej rzecz przetrwa, tym mniejsze jej obciążenie środowiskowe.
Recykling – narzędzie pomocnicze
Recykling tekstyliów jest potrzebny, ale nie rozwiąże problemu nadprodukcji. Większość ubrań to mieszanki włókien z dodatkami chemicznymi, których nie da się skutecznie rozdzielić. Dlatego recykling powinien być ostatnim etapem hierarchii zmian, nie usprawiedliwieniem dla dalszego wytwarzania miliardów nowych ubrań.
Nie potrzebujemy kolejnych „eko-kolekcji”. Potrzebujemy mniej rzeczy, lepszej jakości i dłuższego życia ubrań. Każda decyzja, by nie kupić, naprawić lub wymienić, jest małym aktem sprzeciwu wobec systemu, który uczy nas, że musimy mieć więcej. Dlatego pamiętajmy, prawdziwa zmiana zaczyna się wtedy, gdy zrozumiemy, że czasami „mniej” naprawdę znaczy „lepiej”.
Nie ma już czasu – przyjęcie globalnego traktatu o tworzywach jest niezbędne już teraz!
Podpisz!

